Trener Martin Sevela przed spotkaniem sporo mówił o tym, że dopiero w dniu meczu podejmie decyzję, czy ze Śląskiem zagrają Filip Starzyński, Karol Podliński czy nawet Patryk Szysz. Ostatecznie każdy z tych graczy znalazł się w wyjściowym zestawieniu. Nieco więcej niespodzianek było w zespole gospodarzy, a najbardziej widoczną było wystawienie na pozycji środkowego obrońcy Szymona Lewkota.
W pierwszych piętnastu minutach spotkania nie działo się zbyt wiele. Zagłębie Lubin próbowało grać długimi podaniami, z pominięciem drugiej linii, Śląsk Wrocław z kolei dość zgrabnie odgryzał się w kontrach, ale w zasadzie tylko do 25 metra, bo im bliżej było bramki, tym mniej pomysłu mieli nasi rywale. Pierwszy groźny strzał w tym meczu miał miejsce w 16. minucie. Wszystko zaczęło się od słabego strzału z rzutu wolnego Dino Stigleca, który zatrzymał się na murze. Do dobitki dobiegł Patryk Janasik, jednak na nasze szczęście mocny strzał byłego piłkarza Odry Opole minął bramkę Dominika Hładuna.
W 26. minucie meczu piłkę w środku pola stracił Jewgienij Baszkirow. Erik Exposito podał na lewą stronę do Stigleca, ten dośrodkował w pole karne, po czym do przewrotki złożył się Robert Pich. Na nasze szczęście był to strzał niecelny.
Do końca pierwszej części już nic konkretnego się nie działo i sędzia Mariusz Złotek zaprosił zawodników obu drużyn do szatni przy stanie 0:0.
Chyba każdy widz tego meczu spodziewał się, że druga połowa będzie lepsza, przyniesie więcej sytuacji podbramkowych i przede wszystkim gole. Niestety, gra obu drużyn nie poprawiła się znacząco.
Bardzo dobrą sytuację do otworzenia wyniku miał w 55. minucie Dejan Drazić. Serb otrzymał bardzo dobre podanie od Patryka Szysza, ale w idealnej sytuacji nie trafił w piłkę.
Około kwadransa później ponownie w roli dogrywającego był Szysz, tym razem znalazł przed polem karnym Filipa Starzyńskiego, ale doświadczony pomocnik uderzył minimalnie obok bramki. Chwilę później ponownie uderzał „Figo”, ale tym razem bez żadnego problemu strzał obronił Michał Szromnik.
W końcówce szczęścia strzałem z okolic szesnastki próbował Szysz, ale nie dość, że jego uderzenie było minimalnie niecelne, to w dodatku sędzia chwilę wcześniej przerwał grę.
Mecz ostatecznie zakończył się bezbramkowym remisem, który nikogo w tym przypadku nie krzywdzi. No, może poza kibicami, którzy spędzili piątkowy wieczór na oglądaniu takiego „widowiska”.
Po spotkaniu Sasa Balić otrzymał jeszcze drugą żółtą, w konsekwencji czerwoną kartkę za protesty wobec sędziego.