Faworytem bukmacherów i ekspertów przed spotkaniem był poznański Lech. Chyba większość z nich podawało swoje typy na podstawie "wielkości" klubu, jego potencjału i możliwości finansowych przy zatrudnianiu nowych piłkarzy, nie biorąc pod uwagę faktu, jak trudno gra się ostatnio Lechowi przeciwko Zagłębiu. A fakty są takie, że przed dzisiejszym spotkaniem Lech przegrywał lub remisował ostatnich pięć meczów z "Miedziowymi".
Niemniej jednak trzeba oddać, że przez zdecydowaną większość meczu lepszym zespołem był właśnie "Kolejorz" - szczególnie w pierwszej części, którą skwitował golem Mikaela Ishaka. Później było lepiej, szczególnie po wejściu Łukasza Poręby.
Wracając jednak chronologicznie do tego, co działo się na murawie Stadionu Zagłębia, pierwszą godną odnotowania sytuacją była ta z 16. minuty meczu, gdzie na bramkę Dominika Hładuna bardzo mocno uderzył Tymoteusz Puchacz. Strzał był silny, ale skutecznie wybronił to wychowanek Zagłębia, dzięki czemu uratował nas od utraty gola. Zaledwie dwie minuty później mogło być już 1:0 dla gości - najpierw w sytuacji sam na sam przed bramką odnalazł się Kamil Jóźwiak, ale jego próbę skutecznie wyjaśnił Hładun, a następnie dobitkę zablokował Dominik Jończy.
Odpowiedzieliśmy dopiero przed upływem drugiego kwadransa. W 28. minucie instynktownie uderzył głową debiutujący Samuel Mraz, ale strzał Słowaka w niezły sposób wybronił Filip Bednarek. Pięć minut później mieliśmy sporo szczęścia, bo po mocnym strzale jednego z zawodników "Kolejorza" i rykoszecie, futbolówka obiła słupek, po czym wyszła w pole i wyjaśnili sytuację defensorzy z Lubina.
Swoją drugą sytuację jeszcze przed przerwą miał Mraz, ale chyba w nie do końca kontrolowany sposób przejął piłkę i będąc sam na sam uderzył wprost w Bednarka.
W czwartej minucie doliczonego czasu gry do pierwszej połowy Lech Poznań udokumentował swoją przewagę. W okolicach szesnastki nieco pogubili się nasi obrońcy, do piłki dopadł Mikael Ishak, mocno uderzył lewą nogą i skierował piłkę do bramki, otwierając wynik meczu. Do przerwy mieliśmy więc rezultat 0:1.
W drugiej połowie "Miedziowi" zagrali lepiej - przede wszystkim w obronie, bo Lech nie stworzył sobie w pierwszych piętnastu minutach drugiej połowy takich okazji, jakie miał w pierwszej części. W ofensywie lepiej wyglądaliśmy po wejściu Łukasza Poręby za Jakuba Żubrowskiego. "Miedziowi" nieco zrzucili wówczas hamulec ręczny, który był zaciągnięty jak za czasów Łukasza Piątka i zaczęli odważniej iść do przodu.
Mimo to, Lech miał jeszcze jedną groźną sytuację, gdzie piłkę przed pole bramkowe dostał Kamiński, ale na szczęście bardzo skutecznie zablokował lechitę Kacper Chodyna. Ta interwencja była kluczowa, bo goście nie wyszli na dwubramkowe prowadzenie, dzięki czemu Zagłębie nie miało podciętych skrzydeł w końcówce.
I we wspomnianej końcówce stało się to, czego chyba spodziewali się tylko najwytrwalsi kibice "Miedziowych". Najpierw w 82. minucie piłkę głową do bramki skierował Lubomir Guldan, a następnie, zaledwie pięć minut później, także głową drugiego gola dla Zagłębia zdobył Sasa Balić. Dzięki dwóm, bardzo szybkim, trafieniom w końcówce i ofiarnej grze w obronie w ostatnich minutach spotkania, lubinianie zwyciężyli z Lechem Poznań 2:1. Czy zasłużenie? Z gry więcej mieli goście, ale nie potrafili wypunktować naszego zespołu. My zaś pokazaliśmy charakter i wygraliśmy w meczu, który po takim przebiegu byłby do przegrania w 9 na 10 przypadków.
Gratulujemy drużynie zwycięstwa i tego samego oczekujemy w starciu z innym poznańskim zespołem - Wartą!