W wywiadzie dla 2x45.com.pl Patryk Rachwał opowiadał o odsunięciu od drużyny i kulisach związanych z rozwiązaniem z nim umowy.

 

2x45.com.pl: Przejście do ostatniej drużyny w tabeli normalnie nie sprawia radości, ale w pana wypadku jest chyba trochę inaczej?

Patryk Rachwał: - Nie ukrywam, że po ostatnich przejściach w Zagłębiu, cieszę się, że w ogóle będę mógł dalej występować w Ekstraklasie. Miałem propozycje z I ligi, wcześniej rozmawiałem z innym ekstraklasowym zespołem, ale ostatecznie związałem się z Bełchatowem. 

Zgaduję, że półroczna umowa z możliwością jej przedłużenia jest panu na rękę? 

- Już wcześniej dałem sygnał, że jestem w stanie zostać na dłużej. Zakładając, że jeśli uda nam się utrzymać, a będzie taka wola i trzon zespołu zostanie, będę chciał pomóc w walce o powrót do Ekstraklasy. Oczywiście dopóki piłka w grze, wszystko może się zdarzyć. Musimy skupiać się na każdym kolejnym spotkaniu. Nie mamy nic do stracenia, ale wiadomo, że będzie bardzo ciężko. 

Jest limit porażek, po których stuprocentowo będzie można was pożegnać?

- Nie chcę patrzeć na to w ten sposób. Najważniejsze, żeby jak najlepiej przepracować zimę. Nie ma sensu bawić się w matematykę. 

Wspomniał pan o wcześniejszej ofercie z Ekstraklasy. Oczywiście chodzi o Podbeskidzie?

- Dokładnie, ale wiadomo - z zespołem nagle pożegnał się trener Marcin Sasal. 

Jak mocno byliście dogadani? 90 procent?

- Jeszcze bardziej... Temat upadł po zdymisjonowaniu poprzedniego prezesa i odejściu trenera Sasala. Powiem tak - jeszcze chyba nigdy nie byłem tak blisko podpisania kontraktu, by potem ostatecznie go nie podpisać. Życie tworzy różne scenariusze.  

Co do tych mniej sympatycznych... Co pan czuł w chwili rozwiązania umowy z Zagłębiem?

- Zacznijmy od tego, że sam chciałem rozwiązać kontrakt już dużo wcześniej. Gdy zostałem przesunięty do Klubu Kokosa, złożyłem działaczom pewną propozycję. Nie skorzystali. Tak spędziłem czas do końca grudnia, a na koniec... dostałem to, co mógłbym dostać dużo wcześniej - a nawet jeszcze więcej! Chora sytuacja, no ale kto bogatemu zabroni...

To był zdecydowanie najgorszy okres w pańskim piłkarskim życiu?

- Grając tyle czasu w lidze, występując w tylu zespołach i współpracując z tyloma trenerami, nigdzie nie spotkałem się z czymś takim, jak w Zagłębiu. Najgorszego wroga nie potraktowałbym tak, jak traktuje się ludzi w Lubinie. Niektórzy ludzie, którzy tam rządzą i mają pieniądze, myślą, że mogą wszystko. Trzeba coś z tym zrobić, bo jeżeli polska piłka ma ruszyć do przodu, takie rzeczy nie mogą mieć miejsca. Zawodnik ma podpisany kontrakt, a nie może uczestniczyć w zajęciach z drużyną. Jest wydelegowany trener, który posiada licencję UEFA PRO, ale... musi przebierać się w skandalicznych warunkach. I jeszcze dostaje piłki po Młodej Ekstraklasie, z których odpadają łaty. Innych nie mógł się doprosić. W końcu piłki i część sprzętu kupiliśmy sobie sami, za własne pieniądze. 

Niektórzy twierdzili, że wam ta sytuacja nie przeszkadza. W końcu i tak dostajecie pieniądze.

- Gdyby nie zależało mi na trenowaniu i robieniu czegokolwiek, to mógłbym wziąć sobie L4 i w ogóle nie chodzić na te zajęcia. Ale od kwietnia, kiedy wróciłem po kontuzji, nie opuściłem choćby pół treningu! Zawsze będę powtarzał, że trafiłem do Zagłębia, bo ktoś mnie tam chciał. Ktoś zaoferował mi taki, a nie inny kontrakt, z którego obie strony miały się wywiązać. Ja tutaj nie przyszedłem i nie prosiłem o tyle i tyle pieniędzy, bo jak nie, to nie podpiszę. Wszyscy jechali po Sernasie, że zarabia krocie, a strzela mało goli. Podpisano z nim jednak umowę, ktoś wcześniej powinien się nad tym zastanowić. 

Zostałem wyrzucony poza nawias, ponieważ nie poszedłem na wypożyczenie do Polkowic, satelickiego klubu Zagłębia. Powiedziałem, że w II lidze to ja grać nie będę. Nie twierdzę, że jestem wirtuozem futbolu, ale na II ligę przyjdzie jeszcze czas. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że trener Pavel Hapal zapewniał mnie, że jeśli nie znajdę klubu w tamtym okienku, na pewno nie pozwoli, żebym wylądował w Klubie Kokosa. Nie mam pewności, czyja to ostatecznie była decyzja, ale podejrzewam, że jego - jeśli wcześniej mówił inaczej, powinien się za mną wstawić. To nie było w porządku. Ale wiadomo, gdzie pieniądze, przyjaciół nie ma... 

Podobno klub w pewnym momencie proponował wam rozwiązanie kontraktu, ale pan się na to nie zgodził. Pytanie, na jakich warunkach?

- No właśnie, dlaczego mam się zgadzać na warunki stawiane przez klub, które mnie nie zadowalają? Żeby klub zarobił na mnie pieniądze? Jeżeli ktoś ma przykładowo do wzięcia 12 pensji, a proponują mu cztery lub pięć, to chyba nie jest do końca normalne. Powtórzę to raz jeszcze: wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś podpisuje kontrakt, to wie, że musi się z niego wywiązać. Oczywiście nie mam na myśli jakichś opóźnień. Nie będę opowiadał głupot, pod tym względem problemów nie było. 

Wspomniał pan o trenerze Hapalu. Janusz Gancarczyk stwierdził, że go nie szanuje, gdyż nie powiedział wam wprost, dlaczego zostaliście odsunięci od składu. 

- Ciągnąc tamtą myśl... Gdy Hapal zapewniał mnie, że nie zostanę wyrzucony, powiedział, że na początku nie będę grał, bo posprowadzał swoich zawodników. Miałem czekać na swoją szansę. Odparłem, że jeśli nie znajdę nowego klubu, to zostanę i będę walczył. W końcu zawsze przychodzą kartki, kontuzje, twój moment może nadejść. Dałem mu do zrozumienia, że będę robił wszystko, by jak najszybciej trafić do składu. Taki mam charakter. Może pan zadzwonić do każdego szkoleniowca, z którym pracowałem i spytać, czy jeśli nie grałem, to były ze mną jakieś problemy. Nie sądzę, żeby ktoś powiedział, że były. Niestety - są ludzie i... Nie, nie chcę za dużo powiedzieć, bo ta sprawa naprawdę dużo mnie kosztowała. 

Może właśnie ze względu na mocny charakter nie było panu po drodze z Hapalem?

- Ja trenerowi nigdy nie ubliżyłem. Nie sądzę też, żebym rozpieprzał szatnię, bo po prostu się tak nie zachowuję. Czy gram, czy nie, zawsze jestem z drużyną. Coś mu nie pasowało i gdyby miał odwagę, powiedziałby, o co dokładnie chodzi.

Prezes Marek Bestrzyński przyznał, że byli różni zawodnicy, również tacy, którzy źle wpływali na drużynę... 

- No i znowu żadnych konkretów! Zawsze proszę o dowody i fakty, a niczego takiego nie usłyszałem. Gdy później próbowałem czegoś się dowiedzieć lub słyszałem pewne rzeczy od niektórych ludzi, zebrałem w sumie pięć albo sześć różnych argumentów na to, dlaczego zostałem odsunięty. Każdy mówił coś innego... 

Zdradzi pan te argumenty?

- Gdybym to wyciągnął, byłby śmiech na sali. Jeżeli rzeczywiście robiłbym coś nie tak, przyznałbym się do tego, nie byłoby wtedy żadnego problemu. A tak, jedni mówili, że decyzję podjął szkoleniowiec, a inni, że jednak nie i tak w kółko. 

Pożegnał się pan jakoś specjalnie z ludźmi z klubu, z trenerem?

- Nie miałem zamiaru się z nikim żegnać. Oczywiście cały czas mam kontakt z kilkoma kolegami, których tam poznałem. Do nikogo nie mam żalu. To nie wina niektórych ludzi, że ktoś zarządza klubem w taki sposób.  

Podsumowując: przez cały czas czuł pan bardziej, zażenowanie, niesmak, czy jednak zwyczajną złość?

- Nie da się tego określić jednym słowem. Największy ból był chyba wtedy, gdy człowiek chodził na treningi... Aha, jedna rzecz, oczywiście jeśli można. Chciałem podziękować trenerom Wojno, Turkowskiemu i Wałowskiemu, z którymi mieliśmy zajęcia. Bardzo fajnie podeszli do całej sprawy. Naprawdę starannie organizowali treningi. Mieliśmy sesje na siłowni, biegaliśmy, ale mieliśmy też treningi typowo piłkarskie. Wielki szacunek dla całej trójki. A największy ból był wtedy, gdy patrzyliśmy jak trenują i grają dzieciaki z młodszych drużyn. Brakowało nam tego. 

Ile piłkarsko stracił pan przez tych kilka miesięcy?

- Praktycznie codziennie mieliśmy jakieś zajęcia z piłką, więc dokładnie nie wiem. Trener Wojno naprawdę nam je urozmaicał. Teraz muszę zobaczyć, jak będzie wyglądało to w sparingach. Na razie nie widzę, żebym odstawał fizycznie od kolegów z zespołu. Wiadomo, że najwięcej traci się na braku gry w lidze, ale myślę, że moje doświadczenie mi pomoże. 

W pewnym momencie KK zaczął trenować trzy razy dziennie. Media spekulowały, że klub chciał was w ten sposób ukarać za artykuł w „Przeglądzie Sportowym”.

- Obciążenia treningowe zwiększono wcześniej, żebyśmy się złamali i przystali na ich warunki. Potem i tak mówiono, że jesteśmy niedotrenowani... Ukarany miałem być za artykuł, w którym powiedziałem, że przecież nie przykładałem prezesowi broni do skroni, żeby podpisał ze mną kontrakt. To aż takie straszne słowa?

Dostał pan za to jakąś karę finansową?

- Nie, bo nie mieli podstaw, żeby mnie ukarać. Nie powiedziałem nic złego. Stwierdziłem tylko, że kontraktu chciały obie strony. 

Jak bardzo żałuje pan, że trafił do Lubina? Na początku nie było tak źle...

- W życiu nigdy niczego nie żałowałem i nie żałuję. Wiadomo, nie chciałbym, żeby spotykały mnie takie doświadczenia, ale trudno, stało się. W sumie to jeszcze bardziej mnie wzmocniło i przygotowało, że w życiu mogą zdarzyć się przeróżne sytuacje. W najczarniejszych snach nie myślałem, że kiedykolwiek zostanę odsunięty od zespołu z niewiadomo jakiego powodu. Jeżeli, za przeproszeniem, chodziłbym narżnięty, rozrabiał albo nie przykładał się do treningów, zrozumiałbym. A tak... Jak ktoś nie ma jaj, to jego problem. Nie chciałbym tylko być źle zrozumiany przez kibiców Zagłębia. Do nich nigdy nie miałem i nie mam żadnych pretensji.

źródło:

KONKURS TYPERA

mkszaglebie.pl
Sprawdź swoje umiejętności i typuj z MKSZaglebie.pl. Wygrywaj nagrody!

DODAJ KOMENTARZ (NIEZALOGOWANY)

Możliwość dodawania komentarzy została wyłączona!
 

KOMENTARZE (0)