We wrześniu upłynie sześć lat, odkąd Marko Poletanović trafił do Polski. Przez ten czas 31-latek zwiedził kilka ekstraklasowych klubów. Z serbskim pomocnikiem porozmawialiśmy przekrojowo o całej karierze. Dlaczego w KAA Gent nie otrzymał więcej szans? Co doradziłby dzisiaj młodym zawodnikom? Z czego wynika fakt, iż w przeszłości często zmieniał kluby? Jak to się stało, że dołączył do Jagiellonii Białystok? Jak wspomina współpracę z Markiem Papszunem? Co powinno się zmienić w Zagłębiu Lubin? Zapraszamy.

Spotkałem się z opiniami serbskich dziennikarzy sprzed kilku lat, że mogłeś wycisnąć z kariery więcej. W bardzo młodym wieku rozegrałeś niemal 100 spotkań w barwach Vojvodiny, a także nosiłeś na ramieniu kapitańską opaskę. Występowałeś też w młodzieżowych kadrach Serbii. Czego w takim razie zabrakło?

- Dzisiaj mogę powiedzieć, że powinienem więcej trenować. Myślę, że zabrakło mi też trochę cierpliwości, kiedy nie otrzymywałem szans. W Vojvodinie miałem pewny plac, a potem przeniosłem się do KAA Gent. W Belgii trudno było mi się przebić. Drużyna była naprawdę mocna, wygraliśmy wtedy mistrzostwo. Powinienem podejść do tego na spokojnie, a tymczasem od razu naciskałem na wypożyczenie, ponieważ chciałem grać. To był mój największy problem. W tamtym czasie było też tak, że młodzi zawodnicy z Serbii nie byli rozchwytywani. Podobnie było zresztą chyba jeszcze dekadę temu w Polsce. Aktualnie ten trend się odwrócił. Czasem wystarczy jedna dobra runda, żeby za jakiegoś piłkarza pojawiły się wielomilionowe oferty. Myślę, że teraz jest łatwiej, żeby się przebić, ale nie narzekam. Wszystko zależało ode mnie.

W wieku 21 lat przeniosłeś się z Vojvodiny Novy Sad do KAA Gent. Uważasz, że opuszczenie rodzinnych stron szybko było dla ciebie z perspektywy rozwoju korzystne?

- Myślę, że na tamten czas to była dla mnie świetna decyzja. Czułem, że znalazłem się w odpowiednim momencie, aby podjąć takie wyzwanie. W Vojvodinie odgrywałem dość istotną rolę przez trzy sezony, więc byłem gotowy. Na pewno na początku odczułem przeskok pomiędzy ligą serbską a belgijską. Ale pamiętam też, że byłem zadowolony z moich pierwszych występów w Gent. Moim zdaniem zabrakło mi chłodnej głowy. Może trochę odbiła mi woda sodowa? Nie wiem.

Wspomniałeś o tym, że dzisiaj często jest tak, że młodzi piłkarze są rozchwytywani. Co doradziłbyś ze swojej strony przykładowemu Bartłomiejowi Kłudce i Tomaszowi Pieńce?

- Nie mogę powiedzieć na nich złego słowa, ale może mogliby jeszcze więcej pracować indywidualnie. Bartek na przykład mógłby trenować dośrodkowania, a „Pienio” ćwiczyć wykańczanie okazji. Sam byłem w ich wieku i też wydawało mi się, że wszystko wiem najlepiej. Myślę, że ważne jest, aby słuchać trenerów i starszych zawodników.

Dużego futbolu miałeś okazję dotknąć na Euro do lat 19 w 2012 roku, gdzie Serbia mierzyła się między innymi z Francją i Anglią.

- Chyba największe wrażenie zrobił na mnie Paul Pogba. W zasadzie w każdym aspekcie był lepszy od innych. We Francji grała wtedy w ogóle cała plejada gwiazd. Kingsley Coman, Geoffrey Kondogbia, Lucas Digne, Rafael Varane. Oni mieli taki skład, że mieliśmy problem, żeby chociaż na chwilę przejąć piłkę! (śmiech)

A zwróciłeś na coś szczególnego uwagę, jeżeli chodzi o ich wyszkolenie?

- Przede wszystkim fizyczność. Byli silniejsi. Myśleli też znacznie szybciej na boisku.

Analizując twoją karierę, w oczy rzuca się fakt, iż nigdzie nie zagrzałeś miejsca na dłużej. Często zmieniałeś kluby, w których występowałeś. Z Gent wypożyczano cię do Zulte Waregem i Crveny Zvezdy.

- W Zulte miałem ten problem, że pojechałem tam i dostałem zapalenia ścięgna Achillesa. Belgijska liga jest bardzo fizyczna, nie trenowałem przez miesiąc, a potem trudno było mi wrócić. Szkoda, bo podobało mi się w Waregem. Z kolei w Crvenej Zvezdzie przez pierwsze sześć miesięcy grałem regularnie. Sądzę, że jednym z problemów mogło być to, że przegraliśmy w ostatniej rundzie kwalifikacji Ligi Europy.

Jeżeli chodzi o skojarzenia z serbską piłką, myślę, że nie tylko mi Crvena Zvezda i Partizan przychodzą na pierwszą myśl.

- Trafiłem akurat na taki moment, na który przypadły chudsze lata dla Crvenej Zvezdy. Mieli opcję, aby wykupić mnie za około 700 tysięcy euro, ale nie było na to szans. Głównie z tego powodu w pewnym momencie sezonu usiadłem na ławce rezerwowych.

A na jakim poziomie stoi obecnie serbska liga? W naszym kraju wasze rozgrywki traktowane są jako dość egzotyczne.

- Infrastruktura w Polsce jest dużo lepsza. Nie ma porównania. Patrząc na poziom sportowy, to uważam, że Crvena Zvezda i Partizan są mocniejsze od czołowych polskich klubów. Jedni i drudzy co roku walczyliby tutaj o mistrzostwo. Myślę, że nikt nie płaci jeszcze takich kontraktów, jakie otrzymują niektórzy gracze w Crvenej Zvezdzie i Partizanie.

Zanim trafiłeś do Polski, zaliczyłeś też krótki epizod w Rosji.

- W Gent powiedzieli mi, że nie widzą mnie w składzie. Dostałem bardzo dobrą ofertę z FK Tonso. Przekonały mnie między innymi stadiony, jakie zostały zbudowane pod rosyjski Mundial w 2018 roku. Nigdy nie grałem na nowocześniejszych obiektach. Klub po niedługim czasie mojego pobytu zbankrutował. Przez kilka miesięcy nie dostawaliśmy pensji. Znów musiałem szukać nowego pracodawcy…

We wrześniu minie sześć lat, odkąd zamieniłeś FK Tosno na Jagiellonię. Przez ten czas występowałeś właśnie w Białymstoku a także w Rakowie, Wiśle i teraz Zagłębiu. Pomyślałbyś kiedyś, że spędzisz w Polsce tyle czasu?

- Nigdy bym nie pomyślał. Miałem wówczas dużo ofert, ale zwlekałem. Negocjowałem kontrakty z różnymi klubami aż w końcu okno się zamknęło. Prawdę mówiąc, teraz sam nie wiem, na co liczyłem. Zadzwoniła do mnie Jagiellonia. To było po sezonie, w którym oni zajęli 2. miejsce. Podpisałem kontrakt na rok, a po nim przedłużyłem kontrakt. Niestety, nie do końca było mi po drodze z trenerem Ireneuszem Mamrotem, dlatego moje losy w Białymstoku potoczyły się tak, że potem odszedłem z „Jagi”.

Co masz na myśli, mówiąc o tym, że niekoniecznie dogadywałeś się z Ireneuszem Mamrotem?

- Na dwa tygodnie byłem odsunięty do rezerw. Wiesz co, nie chce za bardzo mówić o tym, co było. Minęło już parę dobrych lat.

Skoro o trenerach rozmawiamy, to potem trafiłeś pod skrzydła Marka Papszuna.

- Tak, ale przychodząc do Rakowa, nie wiedziałem o klubie za dużo. To było trochę na zasadzie chybił trafił. Po prostu szukałem miejsca, w którym będę miał większe szanse, aby grać. Myślę, że przenosiny do Rakowa były jedną z najlepszych decyzji w mojej karierze.

A jak wspominasz w takim razie Marka Papszuna?

- Top! Dyscyplina i etyka pracy na najwyższym poziomie. Świetne było też przygotowanie do meczów i analizy. Marek Papszun zwraca uwagę na najmniejsze detale, które wbrew pozorom mają znaczenie. To jest niewątpliwie najlepszy szkoleniowiec, z jakim spotkałem się w Polsce.

Myślę, że o warsztacie trenera Papszuna świadczy to, ilu piłkarzy pod jego batutą w Rakowie Częstochowa zrobiło progres. Przez stosunkowo niedługi czas pracy na najwyższym szczeblu rozgrywkowym odcisnął on swoje piętno na naszej lidze.

- Raków Marka Papszuna funkcjonował na podstawie wypracowanych schematów. Na treningach do perfekcji tłukliśmy różne akcje i zachowania boiskowe. Dzięki temu na pamięć wiedziałeś, gdzie na boisku jest twój współpartner. Nie wiem, jak jest u trenera Szwargi, natomiast za moich czasów w Częstochowie codziennie pracowaliśmy nad taktyką.

A czy twoim zdaniem w pewnym momencie nie będzie tak, że Raków stanie się zakładnikiem gry, w której wszystko jest poukładane? Choćby w tym sezonie można odnieść wrażenie, że niektórym piłkarzom przydałoby się, aby mogli puścić na boisku wodze fantazji.

- Nie wydaje mi się. W mojej opinii powodem gorszej dyspozycji Rakowa w tym sezonie są w pierwszej kolejności urazy. Zabrakło Iviego Lopeza, wypadali też Zoran Arsenić, Giannis Papanikolau czy Vladan Kovacević. Myślę, że gdyby oni wszyscy byli zdrowi, to Raków miałby przynajmniej kilka punktów więcej. Z kolei nowi piłkarze potrzebują czasu, aby załapać taktykę, jaką preferuje trener Szwarga. Da się zauważyć, że pewne automatyzmy nie działają.

Dawid Szwarga był w sztabie Marka Papszuna, kiedy występowałeś w barwach „Medalików”. Widziałeś w nim już wtedy kogoś, kto w przyszłości może być pierwszym szkoleniowcem Rakowa?

- Nie jest łatwo zostać pierwszym trenerem, kiedy wcześniej byłeś asystentem. Relacje z piłkarzami są inne. Nie patrzyłem w tamtym czasie na Dawida Szwargę jako kogoś, kto będzie następcą Marka Papszuna. Nie spodziewałbym się. Na pewno było widać, że kładzie on duży nacisk na rozumienie gry. Z całą pewnością rozwinął się on też na przestrzeni tych paru lat, odkąd odszedłem z Częstochowy.

Największą rysą na twojej przygodzie z Polską jest chyba spadek z Wisłą. Z Rakowa, w którym wszystko było poukładane, trafiłeś do Krakowa. „Biała Gwiazda” znalazła się na dużym zakręcie swojej historii.

- Podpisałem w Wiśle kontrakt w ostatni dzień zimowego okna transferowego. Nie zastanawiałem się, czy się utrzymamy. Uważam, że zabrakło nam trochę szczęścia. Często remisowaliśmy, a kiedy walczysz o utrzymanie i jesteś na krawędzi, to musisz te kluczowe spotkania przechylać na swoją korzyść. Pamiętam mecz z Radomiakiem, gdzie wygrywaliśmy 2:0, a ostatecznie przegraliśmy 2:4, tracąc bramki w końcówce. Przy takim obrocie spraw i wynikach, które notowaliśmy, nie mogliśmy oczekiwać, że zachowamy ligowy byt. Myślę, że atmosfera w szatni nie była najlepsza, ale też nie chciałbym do tego wracać. To był jeden z powodów, dla których wyglądaliśmy tak kiepsko. Niestety, czasu już nie cofniemy.

Kiedy po spadku Wisły trafiałeś do Zagłębia, to mówiło się, że jesteś już po słowie z Lechią.

- To prawda. Wszystko było ustalone, ale musieliśmy czekać aż Lechia zapłaci około 100 tysięcy euro. Oni chcieli rozłożyć to na raty. Zagłębie zadzwoniło i zdecydowałem się, że tym razem nie będę zwlekał. Nie chciałem zostać w Wiśle i grać w I lidze. Miałem tu kilku znajomych, którzy wypowiadali się w pozytywach na temat klubu, dlatego długo się nie wahałem.
 
W Zagłębiu cały czas mówi się o tym, że klub ma problem, żeby odczarować łatkę średniaka.
 
- W Lubinie cały czas czegoś, kurwa, brakuje, ale nikt nie wie czego. Mieliśmy dobry początek, a potem znów gorszy okres. Myślę, że tutaj trzeba zmienić mentalność.
 
Jasmin Burić w wywiadzie udzielonym „Weszło” stwierdził, że w klubie brakuje mentalności zwycięzców.

- Zgadzam się z tą opinią. Rozmawiamy o tym we własnym gronie, że to musi ulec zmianie. 

To jakie macie w takim razie wnioski?

- Kurde, naprawdę chcemy wygrywać. To jest trudne pytanie. Mieliśmy jesienią mecze, w których wyglądaliśmy nieźle, a nie potrafiliśmy tego udokumentować. Jak przyszedł trener Fornalik, to mieliśmy niezłą wiosnę. Potem odeszli Łukasz Łakomy i Filip Starzyński. Nie ma też Jarka Jacha. Może klub powinien postawić na większą stabilizację, żeby zachować liderów. 

A gdybyś miał zmienić jedną rzecz w Zagłębiu, to co by to było?

- Myślę, że tę nieszczęsną mentalność, o której mówił Jasmin. To nie tyczy się tylko piłkarzy, ale też zarządu i całego klubu.

Spędziłeś w Polsce kilka lat, ale nie jesteś najbardziej medialnym obcokrajowcem w naszej lidze. Co lubisz robić poza piłką?

- Przede wszystkim zajmuje się rodziną. Lubię pić kawę i spacerować. Jeżeli chodzi o media społecznościowe, to tak jak powiedziałeś, raczej od nich stronię. Nie mam Instagrama i nie potrzebuje pokazywać, co jadłem na obiad. Lubię też pograć w piłkę z kolegami na małym boisku. Kiedy wracam do domu, to często z przyjaciółmi organizujemy grilla.

Też macie taki majówkowy zwyczaj, że grillujecie?

- Tak. Serbowie robią grilla i piją piwo. Potem dwa-trzy dni wszyscy są pijani! (śmiech) 

źródło: Własne

KONKURS TYPERA

mkszaglebie.pl
Sprawdź swoje umiejętności i typuj z MKSZaglebie.pl. Wygrywaj nagrody!

DODAJ KOMENTARZ (NIEZALOGOWANY)

Możliwość dodawania komentarzy została wyłączona!
 

KOMENTARZE (0)