Rok kadencji Waldemara Fornalika
29 listopada minie rok, odkąd Waldemar Fornalik został szkoleniowcem „Miedziowych”. Zatrudnienie darzonego dużą estymą w Polsce trenera spotkało się z ciepłym odbiorem środowiska. Wpływ na taki stan rzeczy miały między innymi sukcesy, jakie 60-latek odnosił w ostatnich latach z Piastem Gliwice, czyli zespołem o potencjale zbliżonym do Zagłębia Lubin.
Obiecujący był początek tego mariażu. W rundzie wiosennej sezonu 2022/23 „Miedziowi” mieli lepsze i gorsze momenty. Potrafili choćby wygrać wysoko 3:0 ze Śląskiem Wrocław, pokonać w Poznaniu Lecha, zwyciężyć w derbowym starciu z Miedzią Legnica, a także ugrać punkt w rywalizacji z Rakowem Częstochowa. Na drugim biegunie były z kolei występy Zagłębia z Górnikiem Zabrze czy Piastem Gliwice, po których pisaliśmy, że ekipa Fornalika ominęła te spotkania szerokim łukiem.
Fakty są jednak takie, że Zagłębie kończyło poprzednią edycję rozgrywek z sześcioma ligowymi meczami bez porażki z rzędu. Pierwsze półrocze pracy Waldemara Fornalika w Lubinie można było oceniać umiarkowanie pozytywnie. Jak na dłoni dostrzec można było poprawę gry obronnej, Zagłębie miało momenty, w których mogło się podobać, a co najważniejsze uniknęło nerwówki w walce o zachowanie ligowego bytu. Nie jest tajemnicą, że właśnie wobec niezłych poczynań „Miedziowych” na wiosnę, włodarze Zagłębia Lubin otrzymali zielone światło, aby w letnim okienku transferowym wydać środki, jakimi nie dysponowało kilka poprzednich zarządów.
Zbyt przewidywalni
Apetyty zostały jeszcze bardziej rozbudzone podczas letniego okna transferowego, w trakcie którego Zagłębie pozyskało całkiem interesujących zawodników. Przykładowo Damian Dąbrowski w ostatnich latach był kapitanem szczecińskiej Pogoni, Mikkel Kirkeskov w przeszłości odgrywał ważną rolę, kiedy Piast Gliwice zdobywał złoty medal mistrzostw Polski, a Mateusz Wdowiak kilka tygodni przed przenosinami do Lubina świętował tytuł mistrza Polski z Rakowem Częstochowa. „Miedziowym” udało się także przedłużyć kontrakt z Sokratisem Dioudisem oraz za niespełna pół miliona euro wykupić Dawida Kurminowskiego. Na papierze sporo się zgadzało.
Ale papier wszystko przyjmie, a rzeczywistość weryfikuje boisko. Futbol powinien być przede wszystkim rozrywką dla widza. Od początku sezonu gra Zagłębia pozostawiała wiele do życzenia, jeśli chodzi o walory wizualne. Drużyny Waldemara Fornalika zawsze preferowały pragmatyzm, nigdy nie były nadzwyczaj efektowne, natomiast w kontekście tego, jak prezentują się „Miedziowi”, zaczynają narastać w naszych głowach coraz większe wątpliwości. Atak pozycyjny, na który nacisk kładą lubinianie, nie przynosi wymiernych korzyści. Często można odnieść wrażenie, że Zagłębie męczy się na boisku, mając problemy z przetransportowaniem futbolówki do trzeciej tercji boiska. Jednym z istotnych czynników, który wpływa na taki stan rzeczy, jest między innymi ustawienie środka pola „Miedziowych”, w którym najczęściej desygnowani do gry są Damian Dąbrowski oraz Marko Poletanović, a więc piłkarze o niemal bliźniaczej charakterystyce. Wachlarz możliwości na tych pozycjach nie sprzyja też poszukiwaniu innych rozwiązań. W rotacji na „szóstkę” oraz „ósemkę” pozostają jeszcze Tomasz Makowski oraz Marek Mróz. Bolączki, z którymi zmaga się Zagłębie, nakazują zastanowić się, czy priorytety transferowe „Miedziowych” zostały latem ustalone prawidłowo. Także w obliczu odejścia Łukasza Łakomego i pieniędzy, jakie lubiński klub otrzymał za 22-latka.
Regres formy
Zagłębie w ostatnich miesiącach się uwsteczniło. Trudno wskazać choćby jednego zawodnika, w przypadku którego można mówić o progresie. Brak liderów to problem, o którym w kontekście „Miedziowych” mówi się od dłuższego czasu. Dawid Kurminowski nie okazał się być do tej pory gwarantem goli, Kacpra Chodynę i Mateusza Wdowiaka jako tako bronią jedynie liczby, ale już ich wpływ na poczynania Zagłębia pozostawia wiele do życzenia. Serhij Bułeca miewa swoje momenty, ale regularnie zakłada też czapkę niewidkę i potrafi znikać z radarów. Na domiar złego stare demony zaczynają trapić również blok obronny Zagłębia. Dość powiedzieć, że tylko fatalnie spisujący się beniaminkowie stracili do tej pory więcej bramek od ekipy dwukrotnego mistrza Polski. Kłóci się to niejako z wyobrażeniem o typowych zespołach Waldemara Fornalika, które zawsze cechowała stabilna defensywa. Proste błędy przydarzają się nawet Aleksowi Ławniczakowi, o którym dotychczas mówiło się jako o pewnym punkcie obrony Zagłębia. Nie wspominając już o błędach w ustawieniu Mikkela Kirkeskova czy Bartosza Kopacza, których ostatnimi czasy jest o wiele za dużo. Od tak doświadczonych graczy trener „Miedziowych” powinien wymagać, że będą oni potrafili trzymać szyki obronne w ryzach.
Lubinianie są byle jacy, bezbarwni, bezpłciowi. Oglądając mecze Zagłębia, na próżno szukać można myśli taktycznej, z jaką utożsamić można by było podopiecznych trenera Fornalika. „Miedziowi” są zespołem reaktywnym, który zazwyczaj czeka na to, co zrobi przeciwnik. Dużo mówią o tym pierwsze połowy w wykonaniu Zagłębia, w których są oni zazwyczaj dominowani przez rywali. Podopieczni trenera Fornalika rzadko kiedy mocniej narzucają swój styl gry, bo na dobrą sprawę nie zdołali go jeszcze wypracować. Często nie wiadomo, czego można się po Zagłębiu spodziewać. Wydaje się, że sztab szkoleniowy i piłkarze mieli wystarczająco dużo czasu, aby drużyna zyskała swoiste DNA. Mamy przecież listopad.
Kuleje przygotowanie fizyczne?
Zdajemy sobie sprawę, że to poniekąd banał. Sami niejednokrotnie wypowiadaliśmy się o tym, że aby dobrze grać w piłkę, wbrew obiegowej opinii, wcale nie trzeba jeździć na tyłkach. Ale w przypadku Zagłębia sprawy mają się trochę inaczej. Nawet w meczach, w których lubinianom udawało się przepychać zwycięstwa, bywało, że w samych końcówkach oddychali oni rękawami. „Miedziowi” są na trzecim miejscu od końca, jeżeli chodzi o średni dystans przebiegany przez ekstraklasowe drużyny na przestrzeni jednego meczu. Jeśli weźmiemy zaś pod lupę średnią liczbę sprintów w jednym spotkaniu, to Zagłębie wypada pod tym względem najgorzej w lidze.
Drużyny Waldemara Fornalika nigdy nie były w kwestiach intensywności najlepsze w lidze. Nie można zatem oczekiwać od Zagłębia, że będzie się pod tym kątem diametralnie różniło. Ale nie da się przy tym wytłumaczyć chociażby występu „Miedziowych” w Częstochowie. Zagłębie, które przegrało 0:5 i całe spotkanie biegało za futbolówką, przemierzyło dystans sporo krótszy od przeciwników. Wydaje się, że powinno dać to do myślenia.
Kolejny stracony sezon?
W kuluarach mówi się o rozczarowaniu włodarzy Zagłębia, którzy latem znacząco zwiększyli nakłady finansowe na pierwszą drużynę. Szumnie zapowiadano także, że w Lubinie jest chrapka na to, aby powalczyć o Puchar Polski. Rzeczywistość okazała się jednak być brutalna. Oczywiście, nie odbieramy Waldemarowi Fornalikowi i spółce szans na to, że Zagłębie zażegna kryzys i zacznie regularnie punktować. Ale liczenie na to, że „Miedziowi” okażą się być rycerzami wiosny jest naiwne i krótkowzroczne. Biorąc pod uwagę, poprzednie kampanie w wykonaniu lubinian, większe jest prawdopodobieństwo, że Zagłębie znów czeka gra o nic, gra w środku tabeli. Kolejny sezon, po którym będzie można mówić o zmarnowanym potencjale.
I tak to się w Lubinie kręci.