Po szczęśliwym zwycięstwie nad Podbeskidziem Bielsko-Biała chyba nikt nie spodziewał się poważniejszych zmian w składzie Zagłębia Lubin. I faktycznie w zestawieniu „Miedziowych” były tylko dwie roszady, które w dodatku były wymuszone. Zawieszonego za żółte kartki Sasę Balicia zastąpił Mateusz Bartolewski, a kontuzjowanego Łukasza Porębę Jewgienij Baszkirow.
W pierwszej połowie… nie istnieliśmy. Jest to smutne, lecz prawdziwe. Od samego początku meczu atakowała Stal Mielec, która przecież zajmuje ostatnie miejsce w ligowej stawce. Nie mówimy o jakichś zrywach, po których potrafiliśmy się odgryźć, lecz o pełnej kontroli tego, co dzieje się na boisku.
Już w pierwszych dziesięciu minutach Stal była bliska objęcia prowadzenia. Swoje sytuacje mieli kolejno Aleksandyr Kolew, Mateusz Żyro i Mateusz Matras. Po strzale tego ostatniego piłka trafiła w poprzeczkę.
W 15. minucie lubinianie mieli swoją okazję, ale uderzenie Dejana Drazicia było zbyt słabe, by zaskoczyć interweniującego Michała Gliwę.
Na kwadrans przed końcem pierwszej części gry Stal nas zamknęła w polu karnym i ostrzeliwała naszą bramkę, tylko szczęściu i indolencji strzeleckiej gospodarzy mogliśmy zawdzięczać to, że nie przegrywaliśmy.
To, jak wiele szczęścia mieliśmy w spotkaniu ze Stalą, zobrazowała 36. minuta. Jeden z niewielu wypadów w pole karne rywali zakończył się faulem w polu karnym Kolewa na Jakubie Żubrowskim, za co sędzia podyktował rzut karny dla Zagłębia. Jedenastkę pewnie wykorzystał Filip Starzyński.
Jeszcze przed samą przerwą gospodarze byli bliscy wyrównania, ale z metra przed pustą bramką Mateusz Matras uderzył w poprzeczkę.
Do przerwy schodziliśmy więc prowadząc 1:0, ale ciężko mówić o tym, że wynik odzwierciedlał to, co działo się na boisku.
W drugiej połowie miało być z naszą grą lepiej, ale niestety nie było widać znaczącej poprawy. To nadal gospodarze mieli więcej sytuacji, byli groźniejsi, znacznie więcej dośrodkowywali, a nasze odpowiedzi nie stwarzały w zasadzie żadnego zagrożenia.
Najgroźniejszą sytuacją do wyrównania Stal Mielec miała w 69. minucie spotkania. W okolice pola bramkowego piłka spadła pod nogi Matrasa, ten instynktownie uderzył, ale kapitalnie obronił strzał Dominik Hładun, parując futbolówkę na słupek.
Trzy minuty później Stal Mielec miała kolejną, dwustuprocentową sytuację. Krystian Getinger dośrodkował w pole karne, piłka minęła naszych obrońców, a doskonałą sytuację, będąc pięć metrów przed niemalże pustą bramką, zmarnował Łukasz Zjawiński.
W 73. minucie Zagłębie, ponownie jak w pierwszej części, zdobyło gola „z niczego”. Filip Starzyński zagrał rewelacyjną piłkę do Patryka Szysza, a ten niczym rasowy napastnik, wyczekał Michała Gliwę i delikatnym strzałem podwyższył prowadzenie „Miedziowych”.
Po strzeleniu drugiego gola nieco zeszło ciśnienie z zawodników dwukrotnego mistrza Polski, dlatego z nieco większym animuszem próbowali atakować bramkę gospodarzy. Strzał Kacpra Chodyny obronił jednak Gliwa, a próba Jewgienija Baszkirowa po indywidualnym rajdzie, zakończyła się niecelnym uderzeniem.
Zagłębie Lubin ostatecznie wygrywa w Mielcu 2:0 i zdobywa bardzo cenne trzy punkty, z których każdy kibic Zagłębia Lubin powinien się cieszyć. Choć noty za styl nie wliczają się do ligowej tabeli, to fatalna postawa „Miedziowych” przez większość meczu przeciwko czerwonej latarni ligi, powinna być bardzo poważnym sygnałem ostrzegawczym.