Klocowaty Doleżal i reszta spółki
Martin Doleżal trafił do Zagłębia zimą bieżącego roku z czeskiego FK Jablonec, gdzie zapuścił korzenie na bardzo długo. W barwach tego klubu występował on wszak od 2014 roku. W FK Jablonec Doleżal rozegrał 275 spotkań, które okrasił 85 golami i 25 asystami. W Jabloncu 32-latek został jedną z grających legend klubu.
- Martin był naszym priorytetem transferowym. Cieszę się, że udało się dopiąć ten transfer. Statystyki, doświadczenie i dotychczasowa kariera wskazują, że może nam wydatnie pomóc w linii ataku i będzie zdobywał bramki – mówił tuż po transferze na łamach oficjalnej strony klubu Dyrektor Pionu Sportowego, Piotr Burlikowski.
Na papierze wyglądało to wszystko całkiem przyzwoicie tym bardziej, jeśli dodamy, że w czasie gry w byłym już klubie otrzymywał on powołania do reprezentacji Czech. Niemniej jednak, kiedy zagłębimy się dokładniej w to, jak dysponowany był ostatnimi czasy Doleżal, widzimy drastyczny spadek formy.
- Sezon 2019/20: 33 mecze w Fortuna Lidze, dziesięć goli
- Sezon 2020/21: 31 mecze w Fortuna Lidze, czternaście goli
- Sezon 21/22: 17 meczów w Fortuna Lidze i 2 gole, 15 meczów w Ekstraklasie z czterema golami
Zagłębie wzięło więc napastnika, który przed transferem znalazł się w dużym dołku.
O tym, jakim piłkarzem jest Martin Doleżal przekonaliśmy się w minionej rundzie, a także na starcie bieżącej kampanii. Czech to typ rosłego napastnika, który bardzo dobrze gra głową i potrafi odnaleźć się w polu karnym. Sęk w tym, że brakuje mu regularności. Potrafił zagrać niezłe spotkanie, aby potem długimi fragmentami kompletnie znikać z radarów. Ba, ostatniego gola strzelił on 8 kwietnia 2022 roku, kiedy ustrzelił dublet w starciu ze Stalą Mielec. Od tego czasu 32-latek wystąpił w dwunastu ligowych spotkaniach. Kompromitująca statystyka.
Ale problemem Doleżala nie jest nawet brak sytuacji, gdyż on do nich dochodzi. W zasadzie w każdym spotkaniu tego sezonu Czech miał przynajmniej jedną bardzo dobrą szansę na zdobycie bramki. Ze Śląskiem głową przestrzelił obok bramki, z Legią przegrał rywalizację sam na sam z Kacprem Tobiaszem, z Lechem w pierwszej połowie pudłował przy dwóch-trzech niezłych okazjach. Napastnik z prawdziwego zdarzenia sprawiłby, że dziś Zagłębie miałoby dziś kilka goli więcej.
Tylko że Piotr Stokowiec nie ma za dużego pola manewru. W rotacji pozostają jeszcze Rafał Adamski i Szymon Kobusiński. Powiedzmy sobie szczerze – no nie jest to głębia składu godna ekstraklasowego klubu. Zarówno pierwszy, jak i drugi strzelają gole w drugoligowych rezerwach, ale kiedy przychodzi co do czego, to w „jedynce” wygląda to bardzo słabo. Adamski wystąpił w czterech spotkaniach, z czego dwa razy wychodził w podstawowym składzie. Kobusiński w czterech meczach wchodził z ławki. Jakichkolwiek konkretów brak. Co więcej, nie widać w ich grze w Ekstraklasie jakichś pozytywnych prognostyków. Doleżal nie czuje zatem konkurencji. Słowem: jeden napastnik jest aktualnie gorszy od drugiego…
Winni są też inni
To nie jest jednak wcale tak, że jedynymi winowajcami obecnej sytuacji są napastnicy. Zagłębiu brakuje dziś po prostu liderów w ofensywie. Brakuje kogoś takiego jak Patryk Szysz, który po wygaśnięciu umowy z „Miedziowymi” przeniósł się do tureckiego Basaksehiru. Jeśli spojrzymy na poprzednią kampanię, to po siedmiu kolejkach „Szyszu” miał na swoim koncie dwa trafienia i asystę. Sezon zakończył z jedenastoma golami i pięcioma asystami. Nie ma dziś w Zagłębiu nikogo, kto dawałby zespołowi tyle, co 24-letni skrzydłowy. A kandydaci, by go zastąpić zawodzą nie tylko na boisku…
Piję oczywiście do Damjana Bohara, którego powrót z Osijeka do Zagłębia rozbudził dość mocno apetyty. Sęk w tym, że jak na razie dał on o sobie znać jedynie odmawiając gry w meczu rezerw Zagłębia ze Śląskiem II Wrocław na trzecim poziomie rozgrywkowym. W pamięci wszystkich obserwatorów Ekstraklasy Słoweniec zapisał się przecież jako czołowy skrzydłowy ligi. Bohar wyjeżdżał z Lubina po sezonie, w którym zdobył piętnaście bramek i zanotował pięć asyst. A nie był to, co warte podkreślenia, jednorazowy pik formy. Kampania 2018/19 była w jego wykonaniu równie udana. Słoweniec strzelił dziesięć goli i siedmiokrotnie asystował współpartnerom. Wydawało się zatem, że nawet jeśli w Osijeku, delikatnie rzecz ujmując, zaginął, to będzie w stanie dać jakieś liczby Zagłębiu. I może tak też za jakiś czas będzie. Tylko że Zagłębie potrzebuje konkretów jak tlenu na już.
Innym piłkarzem, na którego barkach powinna spocząć znacznie większa odpowiedzialność, jest Filip Starzyński. Nie da się ukryć, że słaba dyspozycja „Figo” jest nie od dziś jednym z największych problemów Zagłębia Lubin. 31-letni ofensywny pomocnik, którego bez wątpienia stać na to, ażeby aspirować do miana gwiazdy ligi, z każdym kolejnym sezonem zalicza zjazd. Już poprzednia kampania była w wykonaniu Starzyńskiego, lekko mówiąc, nie najlepsza. Nie dawał on zespołowi tyle, ile powinniśmy wymagać od piłkarza tej klasy. Z drugiej strony należy oddać mu jedno – w kluczowym momencie, w którym ważyły się losy pozostania Zagłębia w elicie, można było na Starzyńskiego liczyć. „Figo” strzelał gole w meczach z Górnikiem Zabrze, Lechią Gdańsk czy Radomiakiem Radom. Dał sygnał, że stać go na to, aby liderować jeszcze tej ekipie.
Natomiast obecna kampania jest jak dotąd w wykonaniu Filipa Starzyńskiego powrotem do marazmu. „Figo” wystąpił w sześciu spotkaniach, z czego pięciokrotnie wychodził w podstawowym składzie. Wciąż czeka on na pierwszą bramkę i asystę w sezonie 2022/23. Ale nie chodzi nawet o sam fakt braku konkretów. Znacznie więcej powinniśmy wymagać od Starzyńskiego, jeśli chodzi o fazę kreacji gry. Tego dziś brakuje. Brakuje „Figo”, który potrafi zaskoczyć przeciwnika nietuzinkowym zagraniem. Takiego, którego wszyscy obserwatorzy Ekstraklasy znają jako pana piłkarza. Niestety niewiele wskazuje, że tak się w niedalekiej przyszłości stanie.
W Zagłębiu nie ma dziś w ofensywie liderów, którzy mogliby popchać ten wózek w odpowiednim kierunku. Za mało zespołowi dają też Kacper Chodyna, Cheikhou Dieng czy Tornike Gaprindashvili. Jedynym piłkarzem, który od początku sezonu wysyła pozytywne sygnały, jest Łukasz Łakomy. 21-letni pomocnik ma na swoim koncie najwięcej kluczowych podań spośród całego zespołu Zagłębia, bowiem aż trzynaście. Oddał też najwięcej celnych uderzeń – dziewięciokrotnie trafiał w światło bramki. To pomocnik, bez którego notabene w tym momencie ciężko wyobrazić sobie funkcjonowanie środka pola w Zagłębiu. „Łaki” nie jest jednak zawodnikiem, który zagwarantuje zespołowi prowadzonemu przez Piotra Stokowca dużą liczbę bramek. A to właśnie w bramkostrzelności lubinian tkwi przecież obecnie największa bolączka…
Koniec okienka za rogiem
Tuż za rogiem koniec okienka transferowego. Zagłębie Lubin czyni starania, aby pozyskać jeszcze jednego napastnika. Aczkolwiek w Lubinie podkreślają, że nie chcą transferu na siłę, że nie chcą, aby była to sztuka dla sztuki. W kręgu zainteresowań „Miedziowych” od dłuższego czasu znajduje się chociażby Dawid Kurminowski z duńskiego Aarhus GF, czyli piłkarz, który dał się poznać z dobrej strony, kiedy występował w słowackiej Zilinie. Przy czym ostatnimi czasy jego kariera znalazła się na dość dużym zakręcie. Nie poradził sobie w Danii, gdzie w zeszłym sezonie w osiemnastu występach uzbierał 639 minut i raz trafił do siatki. Obecną kampanię Kurminowski rozpoczął na ławce rezerwowych. Więcej sensownych kandydatur za bardzo nie ma. Na biurku włodarzy Zagłębia wylądowała też opcja Jonathana Torresa z ligi argentyńskiej. Egzotyka totalna.
Czas pokaże, jak potoczy się końcówka okienka transferowego w Zagłębiu Lubin. Jedno jest pewne – bez transferu sensownego napastnika „Miedziowi” będą mieli w najbliższym czasie ogrom problemów.