Nieco ponad miesiąc trwała Pana przerwa w prowadzeniu zespołu. Mam na myśli oczywiście okres między zwolnieniem z Piasta Gliwice a zatrudnieniem w Zagłębiu Lubin. Nie zastanawiał się Pan nad dłuższym odpoczynkiem?
- Początkowo rzeczywiście zakładałem, że ta przerwa będzie dłuższa. Pojawiła się jednak konkretna propozycja, zostały mi przedstawione konkretne argumenty, które sprawiły, że nie zastanawiałem się zbyt długo, czy podjąć pracę w Zagłębiu Lubin.
Jakie to były w takim razie argumenty?
- Jest ich co najmniej kilka. Klub ma duży potencjał, funkcjonuje na bardzo dobrych zasadach, ma doskonałą bazę treningową, stwarza odpowiednie warunki, promuje młodych graczy, czerpiąc z tego satysfakcję i korzyści. To są aspekty, które mnie skłoniły, aby objąć „Miedziowych”.
Przeprowadzka z województwa śląskiego do Lubina to wyjście ze strefy komfortu?
- To nie jest tak, że całe życie pracowałem na Śląsku. W przeszłości zaliczyłem także, nazwijmy to, rozdziały na przykład w Warszawie, Łodzi czy Bełchatowie. Życiowo jestem już na tym etapie, że mogę w każdej chwili wraz z żoną spakować się i wyjechać. Mam dorosłe dzieci, w związku z czym nie powoduje to jakiegoś dyskomfortu.
Jak wyglądają Pana pierwsze wrażenia związane z miastem? Nie da się ukryć, że Lubin zanadto atrakcyjny, jeśli chodzi na przykład o rozrywkę nie jest…
- Nie przyjechałem tu szukać atrakcji. Jestem człowiekiem, który nie potrzebuje Bóg wie czego. Znam nasze aglomeracje i wiem, co jest mi niezbędne do normalnego funkcjonowania. Na chwilę obecną znajduje to w Lubinie.
Z czego jest Pan najbardziej zadowolony, jeśli chodzi o swoją dotychczasową karierę trenerską?
- W Piaście Gliwice i Ruchu Chorzów udało nam się zdobyć kilka medali. Jak na kluby, w których nie było za bogato, uważam, że wygrane mistrzostwo, wicemistrzostwo i dwa razy brązowy medal, to bardzo pokaźny dorobek. Apogeum nastąpiło w sezonie 2018/19, kiedy na mecie Piast wyprzedził inne drużyny, które jednym tchem wymieniane były jako głowni kandydaci jak faworyci w wyścigu po tytuł. Tego nie zapomina się do końca życia.
W związku ze słabszymi wynikami Piasta w tym sezonie pojawiały się głosy, że po pięciu latach Pana pracy pewna formuła się zwyczajnie wyczerpała. Zgodzi się Pan z tym?
- Niektóre mecze przegrywaliśmy pechowo, w innych graliśmy słabo. Jeśli chodzi o statystykę oczekiwanych punktów, to moglibyśmy mieć ich na jesień pięć czy sześć więcej. Tak się jednak nie stało. Rozstanie to była, można powiedzieć, obopólna decyzja. Oczywiście ja nie wyszedłem z tą inicjatywą, bo do końca wierzyłem w to, co robię, ale koniec końców zakończyliśmy współpracę z Piastem w bardzo dobrej atmosferze. Myślę, że zawsze będziemy mogli usiąść, popatrzeć sobie w oczy i powspominać tylko te piękne chwile.
Jaki był Pana zdaniem powód tak słabego punktowania Piasta w tym sezonie?
- Na pewno można dużo zrzucić na karb kontuzji, ponieważ wypadli dwaj kluczowi zawodnicy. Damian Kądzior podczas okresu przygotowawczego trenował indywidualnie, nie rozpoczął grania od początku. Wypadł także jeden z filarów defensywy - Tomas Huk. Kadra nie była aż tak szeroka, aby bez wpływu na poziom zespołu wprowadzać zmienników.
Sceptycy objęcia przez Pana „Miedziowych” wypominali też, że problemy Piasta Gliwice w minionej rundzie były pod paroma względami podobne do tych, z którymi zmagali się „Miedziowi”. Chodzi między innymi o małą liczbę zdobytych bramek.
- Sceptycy niech popatrzą na cztery ostatnie sezony Piasta i to, wydaje mi się, będzie najlepszą odpowiedzią na wspomniane wątpliwości.
Jak widzi Pan wprowadzanie młodzieżowców w Zagłębiu Lubin? Pytam, ponieważ nie słynie Pan raczej ze stawiania na młodych graczy.
- Nie możemy na siłę dawać grać młodym zawodnikom. Młodzieżowcy muszą mieć wokół siebie stabilną, dobrą drużynę, aby wchodząc do zespołu musieli dołączyć do jej poziomu, a nie żeby to oni dyktowali warunki, które nie zawsze spełniają kryteria ekstraklasy. Będę chciał wpuszczać młodych piłkarzy, natomiast będę to robił w odpowiednim momencie i przy zachowaniu należytych proporcji.
Forma Filipa Starzyńskiego to w ostatnich sezonach równia pochyła. Czy ma Pan pomysł na to, jak sprawić, aby doświadczony ofensywny pomocnik znów zaczął prezentować się na miarę oczekiwań?
- Dyskutowałbym, czy jest to równia pochyła. Liczę na to, że zobaczę w tej rundzie Filipa Starzyńskiego przypominającego tego z jego najlepszego okresu.
Chciałbym również zapytać o Kacpra Chodynę, którego trener Piotr Stokowiec przesunął z prawej obrony na prawe skrzydło, co koniec końców nie było zbytnio udane. Gdzie widziałby Pan 23-latka?
- Jesteśmy na etapie analiz. Mamy wstępne przemyślenia, ale nie powiem Panu na chwilę obecną, gdyż dopiero poznajemy się z piłkarzami i rozmawiamy z nimi także na temat ich użyteczności na boisku.
Gdzie Pana zdaniem leżał największy problem Zagłębia Lubin w rundzie jesiennej?
- To jest bardzo proste. Łatwo tracone bramki, a także słaba skuteczność. Problem jest złożony. Pytanie, czy jest to kwestia zawodników i ich charakterologii, czy braku jednego, dwóch czy trzech ogniw. Zagłębie najprawdopodobniej potrzebuje kilku wzmocnień na konkretne pozycje, aby było mocniejsze.
Po jakim czasie będziemy mogli oceniać Pana pracę w Lubinie?
- Chciałbym, żeby to nastąpiło nie po miesiącu ani dwóch, a w perspektywie kilku. Mam jednak nadzieję, że efekt, jeśli chodzi o postawę Zagłębia, będzie widoczny jak najszybciej.
Na koniec - jakie cele stawia Pan przed sobą i swoim sztabem?
- Chcielibyśmy, żeby Zagłębie było przede wszystkim solidne. Jeżeli zachowamy te proporcje, o których rozmawialiśmy i będziemy przy tym szczelni w defensywie i skuteczni w ofensywie, to jestem spokojny. Równocześnie naszym celem jest rozwój wszystkich piłkarzy. Wszak nawet w wieku 30 lat zawodnicy mogą poczynić progres.