- Objąłem ŁKS w sytuacji, w której myślę, że wielu kilka razy zastanowiłoby, czy w to wchodzić - mówi szkoleniowiec Łódzkiego Klubu Sportowego, Marcin Matysiak. Z trenerem łodzian porozmawialiśmy chwilę o sytuacji beniaminka, który po sezonie pożegna się z najwyższą klasą rozgrywkową. Zapraszamy.

Postawię tezę, że największym problemem ŁKS-u jest trzymanie się określonego stylu, który być może jest momentami atrakcyjny, bo w waszych meczach potrafiło padać sporo bramek, ale nie przynosi efektów w postaci korzystnych rezultatów.

- Przede wszystkim nie potrafimy utrzymać balansu pomiędzy ofensywą a defensywą. Były spotkania, w których tworzyliśmy sobie sporo okazji, ale nie potrafiliśmy uniknąć błędów, które nie przystoją na tym poziomie. Gdybym miał wskazać główny czynnik, który wpłynął na nasz spadek, to są to właśnie te zachwiane proporcje.

Dariusz Melon (współudziałowiec Łódzkiego Klubu Sportowego - przyp. red.) na łamach portalu kanalsportowy.pl zdiagnozował, że największym grzechem jest zmienność. Na przestrzeni całej kampanii nie wykrystalizował się stabilny wyjściowy skład.

 - Uważam, że było to spowodowane tym, że nie było wyników i każdy z trenerów szukał optymalnego składu. Z tego, co pamiętam, w momencie, w którym przejąłem zespół przez pierwsze trzy-cztery mecze podstawowa jedenastka była dosyć stabilna. Mieliśmy taki kręgosłup, na który chcieliśmy postawić. Trzeba też pamiętać, że na tym etapie sezonu często zawodnicy wypadają za kartki, mieliśmy też kilka urazów, wobec czego nie zawsze mogliśmy skorzystać ze wszystkich graczy. Druga rzecz jest taka, że zgodzę się, że zabrakło nam takich fundamentów. Brakuje piłkarzy, którzy mogliby regularnie wpływać na to, jak prezentujemy się na boisku.

Rozumiem, że ma pan na myśli liderów.

 - Chodzi o to, że poziom naszej kadry jest bardzo wyrównany. To ma swoje plusy i minusy. Drużyna nie jest skoncentrowana wokół jednego lidera, ale za to każdy ma szansę nim być w każdym kolejnym meczu. Niekiedy po prostu dyspozycja dnia decyduje o składzie na dany mecz i o tym, kto się wyróżnia.

W dzień meczu z Zagłębiem miną trzy miesiące, odkąd objął pan pierwszą drużynę łodzian. Długo zastanawiał się pan, czy przejmować schedę po trenerze Stokowcu?

 - Nie żałuję. Długo się nie wahałem, ponieważ wierzyłem, że się utrzymamy. Dużo kolejek było jeszcze przed nami. Patrząc przez pryzmat całego sezonu, uważam, że można go podzielić na dwa fragmenty. Pierwszy do meczu z Lechem Poznań, po którym straciliśmy matematycznie szansę na to, żeby zachować ligowy byt. Drugi etap to czas, w którym jesteśmy obecnie, kiedy dogrywamy tę kampanię. Są to dwa fragmenty, które mi jako trenerowi dały niebagatelny bagaż doświadczeń. 

Jest coś, co pana szczególnie zaskoczyło po tych trzech miesiącach spędzonych w ekstraklasowych realiach?

 - Będąc w klubie od sześciu lat, z wieloma rzeczami zapoznawałem się już wcześniej. Miałem styczność z piłkarzami pierwszego zespołu, kiedy prowadziłem rezerwy ŁKS-u. Pod względem organizacji nic mnie raczej nie zaskoczyło. Ze strony mediów na pewno dało się odczuć większe zainteresowanie. 

 - Jeżeli chodzi o kwestie sportowe, to dla mnie samego to jest taki uniwersytet, gdzie z samej analizy każdego kolejnego rywala mogę mnóstwo wyciągnąć. Na tym poziomie każdy każdy trener ma wypracowany określony styl, a naszym zadaniem jest znaleźć rozwiązanie, żeby pokrzyżować plany przeciwnika. Jednocześnie musimy zaoferować coś swojego. Na niższych poziomach rozgrywkowych więcej pozostawione jest kwestii przypadku. Obserwując naszych rywali przy linii bocznej, często jestem też pozytywnie zaskoczony jakością co poszczególnych zawodników. To jest coś, czego nie można dostrzec z perspektywy trybun czy telewizora.

Sygnalizowano panu wcześniej, że klub planuje na pana postawić?

 - Nie było takich rozmów, że jeżeli coś się nie powiedzie, to mam być gotowy. Wydaje mi się, że wszyscy wierzyli w projekt Piotra Stokowca. Myślę, że moje przyjście do sztabu pierwszej drużyny było bardziej docenieniem pracy, którą wykonałem z zespołami młodzieżowymi i rezerwami ŁKS-u.

Na łamach „Weszło” powiedział pan, że trenerzy także mogą być dziećmi akademii. W ostatnich latach mamy wręcz modę na to, żeby wychowywać szkoleniowców. Kluby często stawiają na nowe twarze.

 - Nie ukrywam, jaką drogę przeszedłem, pracując z młodzieżą. To był też czas, który najbardziej rozwinął mnie jako człowieka.

A z czego pana zdaniem ten trend wynika? Jest pan jednym jego z beneficjentów.

 - Ja mam 41 lat. Nie wiem, czy się jeszcze zaliczam do tej młodej fali. (śmiech)

Biorąc pod uwagę staż pracy na tym poziomie, myślę, że tak. Choćby trener Dawid Szulczek powiedział kiedyś, że przewaga w pracy z danymi jest czymś, na co warto zwrócić uwagę.

 - Moim zdaniem nie powinniśmy zaglądać szkoleniowcom w metrykę. W dzisiejszych czasach praca trenera skupia się w dużej mierze na zarządzaniu grupą. Od takiego typowego trenowania często są asystenci, ty skupiasz się na wszelkiego rodzaju analizach i przygotowaniu wytycznych dla graczy. Ułatwieniem na tym poziomie jest też szeroki sztab, gdzie różni ludzie są oddelegowani do pracy nad poszczególnymi fazami gry. Uważam, że krzywdzące jest deprecjonowanie doświadczonych trenerów. Bagaż doświadczeń to coś, czego zazdroszczę. Starsi szkoleniowcy często mają tę przysłowiową czutkę, ponieważ mnóstwo w piłce już widzieli. Istotna jest też umiejętność rozmowy z zawodnikami. To jest coś, czego młody trener nie zdobędzie na konferencjach lub przed komputerem. Trzeba pamiętać, że pracujemy na żywym organizmie. Osobiście nie lubię takich porównań. Chciałbym przeżyć w piłce tyle, co trener Urban czy Fornalik.

Dużo mówi się właśnie o tym, że dzisiaj bardziej niż trenerem, trzeba być menadżerem.

 - Myślę, że to dobrze, że tak wiele zmiennych się pojawiło w futbolu. Ograniczamy wpływ przypadku. Na przykład w Premier League już od dobrych kilkunastu lat to funkcjonuje właśnie w taki sposób. Mnóstwo czynników ma wpływ na to, jak prezentuje się zespół. Analiza, odnowa biologiczna, fizykoterapia, przygotowanie mentalne. Tych obszarów jest wiele. Kluczem jest to, żeby odpowiednio wyselekcjonować najważniejsze aspekty, żeby nie przekazywać piłkarzom rzeczy zbędnych. W mojej opinii to dobrze, że zmierza to w tym kierunku.

W niedalekiej przyszłości mają zapaść decyzje, dotyczące przyszłości klubu. Na jakim etapie są w tym momencie rozmowy, dotyczące pana mariażu z ŁKS-em?

 - Odbyliśmy dwa spotkania, ale jeszcze nie wiem, jaka będzie moja przyszłość. 

Czuję się pan gotowy, żeby podjąć rękawice na drugim szczeblu rozgrywkowym? To znów coś zupełnie innego od gry na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.

 - Objąłem ŁKS w sytuacji, w której myślę, że wielu kilka razy zastanowiłoby, czy w to wchodzić. Wiadomo, że po spadku celem będzie awans, więc specyfika będzie trochę inna. Pokazałem już, że nie boję się wyzwań. Sądzę, że jest to wpisane w naszą pracę.

Zagłębie Lubin - Łódzki KS

KGHM Zagłębie Arena 20-05-2024, 19:00
PKO Ekstraklasa, Kolejka - 33. kolejka

2:1
(1:0)
źródło: Własne

KONKURS TYPERA

mkszaglebie.pl
Sprawdź swoje umiejętności i typuj z MKSZaglebie.pl. Wygrywaj nagrody!

DODAJ KOMENTARZ (NIEZALOGOWANY)

Możliwość dodawania komentarzy została wyłączona!
 

KOMENTARZE (0)